Wieczorne
cykanie świerszczy dodawało tej chwili mrocznego uroku. A tak przynajmniej mi
się wydawało. Ta noc miała bezpowrotnie odmienić moje życie. Jeśli już mam być
precyzyjna: miała je zakończyć. Rzeczywistość przytłoczyła mnie zbyt mocno.
Przestałam dostrzegać kolory, postrzegać zapachy. Przestałam żyć w
metafizycznym tego słowa znaczeniu. Moja dusza umarła. Rozerwana została na
miliony drobnych części, których w żaden sposób nie byłam w stanie poukładać
znów w jedną całość. Starałam się być silna. Próbowałam udowodnić przed samą
sobą, że jeszcze nie wszystko skończone. Bez względu na wszystko chciałam trwać
w przekonaniu i wierze. Ale nie wyszło. Każdy dzień był dla męczarnią oraz
mierzeniem się z trudną rzeczywistością. Wśród przyjaciół staram się uchodzić
za dawną Paulę, która uśmiecha się radośnie bez względu na sytuację. Udało mi
się ich oszukać. Nie chodzili już wokół mnie na paluszkach. Mówili wszystko co
myślą i chociaż nie tego potrzebowałam, siedziałam cicho. Jedynie Nela w
dalszym ciągu nie wierzyła w moje zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Ale
nie było chyba osoby, która znałaby mnie lepiej niż ona. No, może za wyjątkiem
brata.
Nie
chciałam nikomu mówić o swoich planach. Marzyłam o tym, by zniknąć z szarego
świata, w którym od kilku miesięcy nie spotkało mnie nic dobrego. Najpierw
zawaliłam studia, później żywcem wyrwano mi serce, a duszę oderwano od ciała.
Utraciłam sens życia. Nic już się nie liczyło. Rodzina, przyjaciele, znajomi –
z czasem przecież o mnie zapomną. Wiadomo przecież, że nie można żyć wiecznie.
Na każdego przyjdzie w końcu pora. Ja zdecydowałam pokierować własnym losem i
nieco przyspieszyć bieg wydarzeń.
Zatrzymałam
się przed krawędzią budynku. Zadarłam głowę, by móc zerknąć na rozgwieżdżone
niebo. Wyjątkowo nie padało. Nie było ani jednej chmurki. Niespodziewany widok
jeśli mieć na uwadze ostatnie dwa tygodnie pełne deszczu i smutku. Postępując
krok do przodu usłyszałam cichy plusk. Po chwili Conversy wypełniły się wodą.
Ale jakie teraz miało to znaczenie?
Spojrzałam
na zegarek. Jedna z niewielu pamiątek szczęśliwego dzieciństwa. Dotknęłam go
opuszkami palców, robiąc kilka kolejnych kroków do przodu. To przecież nic
trudnego. Jeszcze kilkanaście centymetrów, a później krok w przepaść. Nie będzie
już odwrotu. Wzięłam więc głęboki oddech, spocone dłonie wytarłam w materiał
spodenek. Zerkając w dół poczułam zawroty głowy. Usta wypełnił smak żółci. Od
zawsze cierpiałam na lęk wysokości. Chyba miałam nadzieję, że to zabije mnie
wcześniej niż skok. Niestety. Mijały minuty, a ja w dalszym ciągu stałam na tym
przeklętym dachu.
No dalej! Próbowałam popędzać siebie w
myślach. Zamknęłam oczy i zaczęłam odliczać do dziesięciu. Gdzieś przy piątce
poczułam błogi spokój. Przecież to już koniec. Ostatnia walka ze słabościami w
moim życiu. Ostatni krok w przód. Spodziewam się przyjemnego uczucia spadania,
ale zamiast tego padam na plecy, ciągnięta za sweterek przez silne, męskie
ramiona.
- Merde! Dziewczyno, coś ty chciała zrobić? – Do zagubionego umysłu
wdarł się męski głos. W angielskich wyrazach usłyszałam mocny, chyba francuski
akcent. Czy to mi się śni? Czy śmierć mówi w języku miłości? Och co za ironia!
– Słyszysz? Mówię do ciebie.
Ktoś
potrząsnął mocno moimi ramionami. Przeszywający ból sprawił, że natychmiast
zeszłam na ziemię, wpatrując się w zielone tęczówki z wściekłością. Zniszczył
mój idealny plan i zdecydowanie nie był Śmiercią. Powoli zaczęłam dostrzegać
więcej szczegółów. Ciemne włosy ułożone były w artystycznym nieładzie.
Kilkudniowy zarost pokrywał brodę i policzki. Usta wykrzywione zostały przez
grymas. Próbowałam się od niego odsunąć, ale jego dłonie w dalszym ciągu
zaciśnięte były na moich ramionach. Uścisk był stalowy i przy każdym ruchu
powodował falę nieprzyjemnego bólu.
- Puszczaj mnie – wysyczałam,
poddając się wreszcie. – Co ty w ogóle sobie myślisz?!
- Zdawało się, że właśnie
uratowałem ci życie – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem na ustach. Poluzował
uścisk, ale w dalszym ciągu trzymał się blisko mnie. Przy okazji skutecznie
oddzielał mnie od krawędzi dachu, z której planowałam skoczyć. – Należałoby
podziękować.
- Chyba śnisz – prychnęłam,
podnosząc się z mokrej powierzchni. Zaklęłam cicho czując, jak po łydce
spływają krople ciepłej cieczy. Nie potrzeba było specjalisty by zorientować
się, że to krew.
- To rozcięcie pod prawym kolanem
wygląda paskudnie – mężczyzna znów się odezwał, przekrzywiając przy tym głowę w
zabawny sposób. Powinnam się roześmiać, prychnąć pogardliwie, albo przynajmniej
zrobić cokolwiek! Zamiast tego stałam w miejscu, gapiąc się na tego intruza.
Pozwoliłam,
by sprowadził mnie z dachu. Nie protestowałam, kiedy wsadzał mnie do samochodu.
Dziwiłam się, że krople czerwonej cieczy na kremowej tapicerce go nie drażnią.
Siedziałam otępiała, lustrując miejski krajobraz przewijający się za oknem.
Mimo późnej pory widziałam wielu ludzi zmierzających do swoich domów. Niektórzy
w stanie mocno wskazującym na spożycie alkoholu.
Po
kilkunastu minutach znaleźliśmy się w szpitalu. Zamknięta we własnym świecie
nie byłam w stanie udzielić odpowiedzi na najprostsze pytania. Aby w lekarze w
ogóle zgodzili się mną zająć, mężczyzna musiał sporo się natrudzić. Wyglądało
na to, że język polski nie jest jego mocną stroną. Podobnie jak angielski był
wielką nieznaną dla pielęgniarek.
- Odezwij się wreszcie – warknął
zielonooki, podchodząc do mnie. Był wściekły i razem z tą fryzurą przypominał
wilkołaka. Tym razem na to porównanie nie mogłam się nie uśmiechnąć. – Jak, do
cholery, mam tobie pomóc? Podaj chociaż imię, nazwisko, miejsce zamieszkania.
Cokolwiek!
- Nie prosiłam o pomoc – żachnęłam
się, mnąc palcami prześcieradło na kozetce. Nie zdobyłam się na to, by spojrzeć
mu w oczy. – Paula.
- Paula. To już coś – prychnął
Wilkołak, zerkając kątem oka na pielęgniarki, które stały w kącie
pomieszczenia. – Ale jeśli nic więcej nie powiesz, to zamkną cię na oddziale
psychiatrycznym.
- Nie mają ku temu powodu.
- Pas encore. – Zabrzmiało tak z francuska. Nie znałam tego języka
ale domyśliłam się, iż te słowa niczego dobrego nie oznaczają. – Więc jak
będzie?
- Paula Kurek – wysyczałam
marząc, by ten koszmar już się skończył.
Zaledwie
cztery szwy oraz zastrzyk przeciwbólowy później, stałam przed wejściem do
szpitala z papierosem między smukłymi palcami. Wilkołak patrzył na mnie z
zainteresowaniem. Domyślałam się, że w jego głowie zrodziło się mnóstwo pytań,
na które nie mam zamiaru odpowiadać. Czekałam, delektując się papierosowym
dymem.
- Samobójstwo nie jest najlepszym
rozwiązaniem z sytuacji – stwierdził, zaskakując mnie nieco. – Chłopak, czy
dziewczyna?
- Nie twoja sprawa.
- Więc facet. – Wilkołak znów
zamyślił się na kilka chwil. – Słuchaj, to jeszcze nie koniec świata…
- A ty co? Psycholog jesteś?
- Nie, ale pomogę się tobie
odegrać na tym kretynie.
Odrzuciłam
niedopałek papierosa. On chciał mi pomóc?! Dobre sobie.
- Nawet się nie znamy. Jak mogę
komuś takiemu zaufać?
- Pierre – przedstawił się
natychmiast, a szelmowski uśmiech nie schodził z ust. Naciągnęłam koszulkę, a z
rękawów swetra strzepnęłam niewidzialny pyłek. Wyminęłam Francuza i ruszyłam w
stronę jego samochodu, który stał niedbale zaparkowany obok karetki. Rzuciłam
jeszcze: Jedziemy do ciebie.
Odautorsko: Cieszę się, że jeszcze ze mną jesteście :) I mam nadzieję, że zostaniecie do końca.
a ja pieje z radości, że to ty jesteś z nami ;)
OdpowiedzUsuńklepie!
+zostaje do końca,
Nigdzie się nie wybieram, mam zamiar zostać tu do końca :-) Jak to dobrze,że Pierre był w pobliżu bo nawet wolę nie myśleć co Paula mogłaby sobie zrobić...
OdpowiedzUsuńPierre=Wilkołak idealne porównanie i aż zal że nie mogę go oglądać w kadrze Les Bleus. Paula stanęła przed wyborem żyć czy umrzeć. To wcale nie tak łatwo zdecydować. Dziwne będzie to co napiszę, ale ja rozumiem, czasami w życiu człowieka jest tak chwila ze myśl iż lepiej by było gdyby już na tym świecie jego osoby nie było. Dobrze że Pierre znalazł się na tym dachu.
OdpowiedzUsuńWilkołak moim mistrzem! <3
OdpowiedzUsuńDobrze, że się pojawił w odpowiednim momencie.
A Paula to głupia jest.
już to uwielbiam :D
No pewnie, że zostaniemy do końca.
OdpowiedzUsuńTo jest świetne. ; )
Dodaj szybko kolejny.
Pozdrawiam.
Jak dobrze, że w porę zjawił się Pierre ;)
OdpowiedzUsuńOn chce jej pomóc się odegrać na tym który ją skrzywdził. Tak sam z siebie?
A tak swoją drogą to jestem bardzo ciekawa kto ją tak skrzywdził.
I oczywiście bardzo się ciesze, że jesteś i że będziesz jeszcze bardzo długo ;)
Pozdrawiam:*
Pierre! tesknilam :)
OdpowiedzUsuńPierre! Już prawie o nim zapomniałam. Fajnie będzie jednak o nim poczytać, szczególnie coś spod Twojej ręki.
OdpowiedzUsuńSamobójstwo?? Wg mnie to straszne tchórzostwo, bo ktoś po prostu nie ma odwagi zmierzyć się z życiem podczas gdy inni pomimo bólu i cierpienia trzymają się go rękami i nogami. Ona zdecydowanie potrzebuje psychologa!
http://blogniemoralny.blogspot.com/